Historia życia Mateusza Talbota pokazuje nam, że zwykli ludzie mogą robić rzeczy niezwykłe. On, alkoholik, jest dzisiaj kandydatem na świętego, wzorem i orędownikiem dla wszystkich, którzy zmagają się z nałogiem alkoholizmu. Po 16 latach picia wybrał drogę nawrócenia do Boga, a potem doskonalił swoje życie w całkowitej abstynencji.
Irlandzki doker Matt Talbot właściwie był skazany na alkoholizm. Urodził się w Dublinie, w rodzinie robotnika portowego Charlesa i Elizabeth Talbotów w roku 1856 jako drugie z dwanaściorga dzieci. Ojciec wprawdzie miał stałą pracę, ale większość zarobionych pieniędzy przepijał. Siedmiu synów poszło w jego ślady. Talbotowie musieli być wyjątkowo dokuczliwi, skoro rodzina w ciągu dwudziestu lat przeprowadzała się jedenaście razy, wciąż wyrzucana z kolejnych mieszkań.
Trudno się dziwić, że mały Matt nie bardzo się garnął do nauki. W sumie spędził w szkolnej ławce nie więcej niż dwa lata. Po ukończeniu 12. roku życia zaczął pracę gońca w dublińskim składzie win. Skłonność do próbowania tamtejszych wyrobów skutecznie wzmacniał pracodawca, wypłacając część poborów w postaci bonów, za które można było kupić tylko alkohol. Po roku takiej pracy Matt Talbot był całkowicie uzależniony.
Nie pomagały łzy i błagania matki ani lanie za pijaństwo sprawiane przez ojca, który zresztą sam dawał synowi zły przykład. W końcu Charles zabrał syna ze składu win i znalazł mu pracę w porcie, a potem na budowie. Matt przestał pić wino i piwo. Przerzucił się na whisky, ale upijał się nadal co dzień.
Kiedy miał pieniądze, stawiał wszystkim i wtedy nie brakowało mu przyjaciół. Gdy nie miał się za co napić, sprzedawał skromny dobytek, z własnymi butami włącznie. Nie zauważał smutku modlącej się za niego matki. Dobry nastrój go nie opuszczał. Pewnej soboty 28 – letni Matt, bez grosza przy duszy, stał przed wejściem do pubu. Był pewien, że któryś z kompanów postawi mu szklaneczkę szkockej. Ale koledzy mijali go ze zdawkowym “dzień dobry” i nawet nie myśleli go częstować. Kiedy Talbot wreszcie poprosił jednego z nich o wsparcie, w odpowiedzi usłyszał: „Ty świnio!”.
Od tego wstrząsu zaczęła się przemiana alkoholika Matta Talbota w przyszłego błogosławionego. Po raz pierwszy od bardzo dawna wrócił do domu milczący, przygnębiony i… trzeźwy. Zdumionej matce obiecał, że złoży ślub abstynencji. Ucieszyła się, ale mu nie dowierzała. Poradziła, by ślubował trzeźwość dopiero wtedy, gdy będzie w stanie dotrzymać przyrzeczenia.
Po namyśle Matt poszedł do kościoła św. Krzyża i po raz pierwszy od lat się wyspowiadał, a potem na ręce miejscowego księdza złożył przyrzeczenie, że przez trzy miesiące nie weźmie alkoholu do ust. O tych pierwszych miesiącach Matt Talbot mówił potem, że łatwiej wskrzesić umarłego, niż przestać pić, będąc alkoholikiem. Kiedy uświadomił sobie, że sam nie da rady, zaczął szukać pomocy u Boga. Codziennie chodził do kościoła na mszę św. i bardzo dużo się modlił. Jego stałą modlitwą stał się różaniec. Do rękawa płaszcza przyszył sobie na widocznym miejscu dwie skrzyżowane szpilki, żeby mu przypominały o jego postanowieniu i o tym, że Pan Jezus cierpiał za niego i umarł na krzyżu.
Po pierwszych trzech miesiącach bez picia przyrzekł abstynencję na kolejne trzy miesiące, potem na rok, a wreszcie zobowiązał się nie pić do końca życia. Dotrzymał słowa. Był abstynentem przez 41 lat. Krótko po nawróceniu przechodził obok gospody i nie zdołał się opanować. Wszedł do środka. Wyjął pieniądze i już miał zamówić szklaneczkę. Zdziwił się, że nie zna faceta przy barze. Ta chwila zastanowienia wystarczyła, by wyszedł z powrotem na ulicę. Wracał wprawdzie jeszcze dwa razy, ale wódki nie kupił. Na wszelki wypadek resztę dnia spędził w kościele. Tam na pewno nie było okazji, żeby się napić. Od tego dnia aż do śmierci, wychodząc na ulicę, nie zabierał ze sobą ani grosza, żeby nie mieć za co kupić alkoholu.
Całkowicie zmienił otoczenie i znalazł przyjaciół, którzy nie znali dawnego Matta i nie namawiali go na „jednego”. Ustalił sobie ścisły porządek dnia, dzieląc dokładnie czas między pracę, modlitwę i czytanie, tak żeby nie mieć go na wizyty w gospodzie. Prawie analfabeta z wysiłkiem zaczął czytać książki historyczne, a także św. Augustyna i Teresę z Avili oraz żywoty świętych. Wielu rzeczy nie rozumiał. Wypisywał je sobie na kartkach, a potem zamęczał pytaniami księży i znajomych.
Postanowił, że musi pokutować za pijaństwo z młodości. Pracował ciężko. Jadł i spał mało. Żył razem z matką skromnie. Pieniądze, które mu zostawały, rozdawał biednym lub wysyłał dla misjonarzy. Ale w pamięci przyjaciół został też jako wesoły kompan, chętnie śmiejący się z żartów i dobrze bawiący się w towarzystwie. Patron alkoholików Żył cicho i niepozornie i tak samo umarł. W niedzielę 7 czerwca 1925 roku zasłabł w drodze do kościoła. Umierającego rozgrzeszył domikanin pobliskiej parafii wezwany przez przypadkowo przechodzącą kobietę. Ciało przewieziono do szpitalnej kostnicy. Zmarłego udało się rozpoznać dopiero po czterech dniach. W kieszeni nie miał pieniędzy ani dokumentów, a jedynie kilka skrawków papieru. Do rękawa przypięte miał dwie skrzyżowane, poczerniałe ze starości szpilki. Jego ciało zidentyfikowano dopiero po czterech dniach. Po przewiezieniu do kostnicy, gdy ciało przygotowywano do pogrzebu, odkryto pod ubraniem dwa żelazne łańcuchy splątane sznurem i owinięte wokół pasa, które wzorem wielkich grzeszników około 10 lat nosił pod ubraniem. Na lewym ramieniu nad łokciem miał mały łańcuszek, a na prawym sznur z węzełkami. Do lewej nogi pod kolanem był przywiązany sznurem łańcuszek, natomiast do prawej splątany sznur. Na szyi miał zawieszony wielki różaniec z medalami. Chciano poznać tajemniczą sytuację zmarłego. Wtedy też w ubogim pokoiku odkryto kolekcję książek wraz z kartkami, na których robił zapiski. Na jednej z nich widniały słowa: O, Dziewico, proszę tylko o trzy rzeczy: O łaskę Boga, o Jego obecność i o Jego błogosławieństwo. Na innej pisał: „O najsłodszy Jezu, zniszcz we mnie wszystko, co jest złem, niech to wszystko złe obumrze. Zniszcz we mnie wszystko, co jest występne i samowolne. Wyniszcz wszystko co Ci się nie podoba we mnie, usuń wszystko co jest moje własne. Daj mi prawdziwą pokorę, prawdziwą cierpliwość i prawdziwą miłość. Użycz mi doskonałego panowania nad moim językie”.. Modlitwa ta, podobnie jak wiele innych, z pewnością została wysłuchana. Tak zaczęła się jego droga do wielkości.
Rok później sir Joseph Glynn napisał małą broszurkę o życiu Matta Talbota. Nieoczekiwanie dziesięciotysięczny nakład sprzedano w cztery dni. W 1927 angielskie wydanie jego biografii wydrukowano w stu tysiącach egzemplarzy, a następnie przetłumaczono je na 12 języków. Wobec takiego zainteresowania, a z czasem kultu otaczającego irlandzkiego dokera biskup Dublina, Byrne, rozpoczął w 1931 roku proces informacyjny przed beatyfikacją. Przesłuchano 28 świadków, którzy pod przysięgą potwierdzili świętość jego życia. W 1975 roku – na pięćdziesięciolecie śmierci Matta Talbota – papież Paweł VI ogłosił dekret o heroiczności jego cnót. Sługa Boży Matt Talbot jest o krok od beatyfikacji. Tym brakującym krokiem jest dekret o cudzie dokonanym za jego przyczyną. Już teraz do jego grobu pielgrzymują tłumy, nie tylko Irlandczyków. W 2006 r. w Irlandii ogłoszono go patronem mężczyzn i kobiet walczących z nałogiem alkoholizmu.
Obecnie jest patronem wielu organizacji charytatywnych, które pomagają osobom uzależnionym od alkoholu i narkotyków. Jest prekursorem działalności ruchu Anonimowych Alkoholików.
Historia Mateusza Talbota to historia człowieka, który przezwycięża trudności i osiąga zwycięstwo dzięki modlitwie i pokucie. To świadectwo o uzdrawiającej mocy Sakramentów. To one dawały Mu siłę i wolę wytrwania. Cnota nadziei, łaska pokory i dar wytrwałości to skarby, które odnalazł na drodze do nowego życia i nigdy ich nie utracił. Podkreślając rozwój duchowy Mateusza Talbota ks. dr Ferdynand Machay w roku 1934 napisał: „Życiorys Mateusza Talbota jest dosadnym pouczeniem, że poziom życia nadprzyrodzonego zależny jest w wielkiej mierze i od naszej pracy. Łaska Boża bowiem bez naszej współpracy z nikogo nie uczyni dobrego chrześcijanina, a już tym mniej – świętego”. Niech te słowa przyświecają wszystkim pracującym nad zmianą własnego życia i tym, którzy w tym życiu w jakikolwiek sposób uczestniczą.